04.10 – SOPOT

Zgiełk w głowie, melodie hiszpańskiej intonacji, z której wyłapuję tylko pojedyncze słowa: xxxjoanajoanaxxkłarantaxxdoseurosxxxbidebieta xxxbalebalexxxlosotrasxxxbengobengoxxx. Jednym chodzą po głowie piosenki – mi uliczno-klasowy szum. Mózg skacze z polskiego na angielski, z angielskiego na szwedzki… Po hiszpańsku na razie raczej nie próbuję się porozumiewać, bo co z tego, że wydukam smaki lodów, skoro pani pyta, czy mała czy średnia kulka (myślałam, czy w wafelku czy w kubeczku, bo różnych rozmiarów kulek to my chyba jeszcze nie mamy). Albo dziś rano – koordynator od klientów korporacyjnych wsadził mnie w taksówkę, a sam pojechał skuterem. Dojeżdżam, a go nie ma. Nie miałam do niego numeru telefonu, nie znałam nawet adresu firmy. Rozglądając się, wydukałam: „Busco un hombre. Un hombre pagar”. (Cholera, to brzmiało dość dwuznacznie). Ale z zadowolonego świergotu taksówkarza wywnioskowałam, że szkoła rozlicza się zbiorczo, więc niepotrzebnie się wysilałam.

Postanowiłam jednak, że gdy tylko się przyzwyczaję do swojego nowego grafiku, zabieram się ostro do nauki. Co z tego, że wolałabym się uczyć sześciu innych języków – póki co jestem tutaj i 1) nie mogę zmarnować tej szansy, 2) będzie mi się łatwiej żyło, 3) wypada pokazać uczniom, że jest się co najmniej tak dobrym w uczeniu się języków niż oni. Ale przyznam szczerze, że całe to… jak to określić… brzęczenie? Moje uszy cierpią. Toż to gorsze niż angielski z niemieckim akcentem!

Nowy grafik to zaledwie 14,5 h w tygodniu, ale bardzo dużo czasu zabiera mi planowanie: a to książka dla nastolatków jest durna i muszę ją przerabiać, a to trzeba jakoś wkomponować przewidziane przez szkolną biurokrację testy ustne, a to laboratorium zażyczyło sobie fachowego słownictwa i wręczyło 600-stronicową książkę (bez numerów stron) o eksperymentach genetycznych na danio pręgowanym…

Pocieszam się, że zebrafish sounds like something out of „The Hitch-hiker’s Guide To The Galaxy”. I że park technologiczny w Miramon wygląda jak Bielefeld. A kiedy wychodziłam samotnie z laboratoriów, tylko Mouldera brakowało.

W środy będę musiała jadać na mieście (nie uśmiecha mi się tachanie czegoś do szkolnej mikrofali i spożywanie tego w moim staff roomie bez okien), więc zacznę się jutro rozglądać za stosowną knajpką. Na razie wszystkie, którym się przyglądałam, oferują zestawy obiadowe w okolicach 11-12 euro, a ja jeszcze nie przestawiłam się psychicznie na tutejsze ceny. Świeżo wyciskany sok z pomarańczy kosztuje tyle co w Polsce, ale paczka porów za 2,50€ przyprawia o palpitacje. Nie, nie, pory nie są tutaj czymś egzotycznym.

Nie wiem, jaki obraz się z tego wszystkiego wyłania, może za dużo zrzędzę. Podoba mi się to, że kiedy kupuje się kartonik mrożonej ryby, to w środku każdy kawałek jest w osobnej foliowej torebce. I że kiedy kupuje się droższe podpaski, to do każdej jest dołączona wilgotna chusteczka. Odkryłam też najfajniejsze chyba miejsce w San Sebastian, czyli park-bastion na otoczonej z trzech stron morzem górze Urgull nad Starówką, gdzie jest cicho i chłodno, i można się poczuć jak „Ania na Uniwersytecie” spacerując wśród nagrobków angielskich żołnierzy. W takich miejscach łapię się na tym, że po prostu szczerzę zęby – a potem mija mnie sobowtór Cejrowskiego (ale w butach) i robi się jeszcze weselej.

Miasto jest przepiękne, bez dwóch zdań. Uczeń z Irun powiedział mi dzisiaj, że dużo jeździ po Hiszpanii i uważa, że Donostia jest bezkonkurencyjna. Co odbija się niestety na cenach – od cen nieruchomości po ceny posiłków na mieście. I nic dziwnego, skoro przypada tu najwięcej restauracji z gwiazdkami Michelina na kilometr kwadratowy na świecie. Wynika z tego, że SS jest czymś w rodzaju ichniego Sopotu – nadmorską perełką dla bogaczy z aspiracjami, by być czymś więcej niż tylko kurortem.
Wszystkie drogi prowadzą do (jakiegoś) Sopotu… 😉 Ciekawe, czy będzie mi tu lepiej niż w tym, w którym miałam zamieszkać pół roku temu.

W tym miejscu niestety przestaję kontaktować ze zmęczenia i o morskich kajakach akrobatycznych napiszę kiedy indziej 🙂

3 Responses to “04.10 – SOPOT”

  1. Ola Says:

    1. ryby w folii? toż to nieekologiczne!
    2. Cejrowski tylko tak programy tytułuje, a paraduje w kowbojkach.
    3. “bidebieta” brzmi fascynująco, próby wyguglania dały to: http://www.nationstates.net/nation=bidebieta, najwyraźniej komuś też się spodobało.

    • sulthien Says:

      1. Ryby nieekologiczne, podpaski nieekologiczne… Wiem, wiem, mam sobie kupić kubeczek i przejść na wege 😉
      2. AAA! Widziałam Cejrowskiego!!! 😉
      3. No nieźle, bo stąd dojeżdżają tam autobusy miejskie 😉

  2. Ola Says:

    ad. 3. Tylko tam nie jedź! “Father Knows Best State”, Civil Rights: Below Average, Political Freedoms: Few – brzmi groźnie!

Leave a reply to Ola Cancel reply