ARNEDILLO

Ostatnio bywam znienacka wywożona – zmiana dekoracji to nowe wrażenia i odkrycia, a zatem i nowe spostrzeżenia kulturowe. Choćby to, że kiedy ja myślę: “Ale wąskie mają tu te rzeki”, Ru stwierdza, że rzeka jest szeroka. Ja: “Nareszcie jakiś normalny dom”, a on na głos: “Ale dziwny dom!”. Bloki na wsiach mają loggie służące wyłącznie do składowania szczotek, a na parterach, zamiast sklepów czy mieszkań, są garaże z brzydkimi blaszanymi bramami, jak gdyby wszyscy mieszkali w przerobionych hurtowniach. Czasami żałuję, że nie mam kamery: w ciągu trzech minut mijamy panią w sukience flamenco, kowboja na koniu i maratończyka.

Niektóre niespodzianki bardzo miłe. “Duży wiejski dom znajomych” nie jest rozbudowanym w przypływach rodzinnego szaleństwa pastelowym koszmarkiem przy szosie tylko 200-letnią byłą plebanią z pokojami po 30 metrów kwadratowych. Niespodzianki mniej sympatyczne są całkiem swojskie i biorą się raczej z tego, że spędziłam lata w specyficznym środowisku, gdzie np. piekło się razem muffinki, a nie grillowało (przewidując pół kilo mięsa na łebka).

Oczywiście wszystko, co przeżywam, jest bardzo subiektywne – rwę się do wysuwania wniosków na temat, powiedzmy, poziomu majętności Basków, ale co ja tam wiem… Załóżmy więc, że to tylko interesująca anegdota. Otóż w zeszły piątek wywieziono mnie do prowincji La Rioja, gdzie rodzice Ru pomieszkują w weekendy. Myślałam, że odziedziczyli jakiś domek po sędziwej ciotce. Jakież było moje zdumienie, kiedy zaprowadzono mnie do 6-letniego 4-pokojowego mieszkania wyposażonego w garaż, plazmę, DVD, frytkownicę i zmywarkę. Z oknem i w kuchni, i w łazienkach. Z widokiem na góry. I gorące źródła w pobliskiej rzece. Okej, powiedzmy, że to nie tak, że tutejsze małżeństwo nauczycieli stać na takie kaprysy – może wygrali w totka (mają jeszcze willę we Francji). Ale sądzę, że w Polsce, dysponując podobnymi kwotami, rodzice kupiliby w pierwszej kolejności mieszkania dla dzieci, a nie daczę, w której jedno z dzieci było dopiero trzeci raz w życiu.

Czułam się w tym mieszkaniu trochę jak podczas lektury felietonów Mayim Bialik, która w LA chadza sobie do specjalistycznych sklepów z koszernymi słodyczami dla żydów-wegan. Życie niektórych ludzi wydaje się wręcz perwersyjnie proste. Uogólniam, ale jednak…

Nie wiem, czy to te okno w kuchni, czy gorące źródła, w każdym razie w sobotę czułam się jak na jakichś dobrych dragach. Gorące źródła są za darmo, obok na działkach rosną granaty i karczochy. Potem spacer: drzewa oliwne, rozmaryn, tymianek. Śmieją się ze mnie, bo nic nie kojarzy mi się z Hiszpanią: suche góry to dla mnie Meksyk, cyprysy to Toskania. O tym, że życie jest/było tu jednak trudne świadczy tylko to, że zbocza WSZYSTKICH okolicznych gór to kamieniste tarasy a la Machu Picchu.

Po obiedzie odwiedzamy autem trzy miejsca, w których zachowały się skamieniałe w błocie ślady dinozaurów, a na koniec opuszczoną wioskę. Ru każe mi powiedzieć coś na głos po polsku, bo może jestem pierwszą (i ostatnią) osobą, która to tu zrobi. Uwielbiam jego dziecięcą poetyckość.

Wieczorem rezygnuję z drugiej rundki źródeł, żeby sobie w spokoju poczytać. Trochę za dużo wrażeń jak na mnie – i jak zwykle za dużo jedzenia! Ale wątróbki jagnięce mniam. I ogórecznik. I pudding ryżowy domowej roboty. Moi gospodarze za to nic NIGDY nie podjadają, więc muszę “kraść” przekąski przy śniadaniu czy deserze. Śniadania mnie nadal rozbrajają: po co robić tosty, skoro potem macza się je w kakao? Po co słodzić kakao, skoro je się do niego ciastka i marmoladę?

W niedzielę miejscowa Arizona czyli Bardenas Reales, przemierzana autem przy wtórze Boba Marleya 🙂 Tak mnie zafascynowały błędy w ich angielskiej ulotce, że zostawiłam swoją butelkę wody w toalecie (kolejny akcent czytelniczy: co robię w toalecie). A w drodze powrotnej disneyowskie Olite – szary zamek, różowe kwiecie i hotel w co drugim budynku. Zupełnie już straciłam wenę i zasypiam po odmrażanym bigosie, więc idę spać :p

Ostatnia niespodzianka z ostatniego miesiąca to wiszący most w Portugalete, który tak naprawdę jest gigantyczną szyną do podwieszanego promu, a nie mostem. Ale poczułam się brunelowsko, a wcześniej przejechałam metrem 🙂

Leave a comment