Archive for September, 2012

FLAT HUNTING CHECK-UP LIST

September 12, 2012

W Polsce wpisałabym kuchenkę gazową czy ładny widok za oknem – w SanSe trzeba jeszcze dodać następujące pozycje:

okno w pokoju (Tzn. okno, które nie wychodzi na studnię dwa na dwa metry, w dodatku zadaszoną ze względu na suszące się tam pranie, więc gorąco jak w szklarni i takiż dopływ świeżego powietrza. Okno w kuchni z kolei to taki rarytas, że nawet nie trafiło na listę, podobnie jak kuchnia niewykafelkowana po sufit a la rzeźnia. Aha, takie okno musi mieć jeszcze podwójną szybę – to na mróz – i porządne żaluzje, najlepiej grube jak brama garażowa – to na upał. Loggia, jako dodatkowe źródło cienia, mile widziana. Okna wyłącznie dachowe odpadają, chociaż, o dziwo, się zdarzają.)

ogrzewanie (Zwłaszcza ogrzewanie w łazience, bo w pokoju zawsze można założyć drugi sweter, czemu nie.  Pamiętajmy też, że w zimnym pomieszczeniu nie wyschnie nam pranie. A skoro o praniu mowa…)

suszarka na pranie (Normalnie pranie suszy się na sznurach w studni, na którą wychodzi okno kuchenne, ale na czym rozłożyć wełniany sweter?)

czajnik elektryczny (Ba, zwykły czajnik! Ba, rondelek, który ma pokrywkę, bo tutaj w ruch idą talerzyki)

rękawica kuchenna (Nie wiedzieć czemu wszyscy używają ściereczek, jakby o tym ergonomicznym wynalazku nie słyszeli. O nienagrzewających się rączkach do garnków również, choć przyznaję, te przynajmniej widziałam.)

wieszak/haczyki na kurtki i płaszcze w przedpokoju (Nie ma. Nigdzie. Udają, że u nich nic tylko upały czy co? Ale przecież stojak na parasole jest, a zatem… Nie rozumiem. A buty najczęściej widuję w kuchniach, może dlatego, że tam kafelki, a w przedpokojach raczej dywan.)

Z powodów technicznych na listę nie trafi moja wytęskniona klamka do drzwi wejściowych 😦 Tutaj w drzwiach są gałki i to… pośrodku drzwi, tak że nie ma siły, trzeba się zamachnąć i trzasnąć. Jedna pani zamykała przy mnie dzisiaj drzwi i dodała: „Zamykam na klucz, bo zdarzają się kradzieże”. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co jej chodzi – nie jesteśmy w końcu na wsi w Szwecji. Ale przecież drzwi się tutaj zatrzaskują – jeśli zatrzaśniesz, po czym przypomnisz sobie, że klucze leżą na biurku, możesz co najwyżej, jak złodziej, pobawić się kartą telefoniczną.

Oczywiście “normalniejsze” domy się zdarzają. Może to zasługa Ikei 😉

MY NEW HOBBY

September 12, 2012

The beginning of the film looks (and only looks) like something I do but later the film changes into what my dear coach does to show off in front of me 😉

http://www.youtube.com/watch?v=4ofgHwiCjNU

 

SOS PAPRYKOWY

September 12, 2012

Paradoksalnie, fakt, że mówię po kiepsko kastylijsku, jest dla mnie źródłem satysfakcji. Byle rozmowa w aptece, u szewca, u lekarza – hej, udało się! Idealne zwłaszcza dla kogoś, kto normalnie nie przepada za pogaduszkami ze sprzedawczyniami. Po prostu mogę sobie wmawiać, że takowe są poza moim zasięgiem, ha ha. Chociaż marzy mi się opanowanie tych wszystkich “pues nada”, “hombre” i “venga” (dla niewtajemniczonych: słówek i ciągów słówek, którymi kończy się konwersacje).

Nadal się nie przyzwyczaiłam do tego, co inne. Dziś, na przykład, odkryłam kolejny supermarket. Mijałam go już setki razy, ale dopiero teraz dotarło do mnie, czym jest.  Bo dla mnie supermarket to blaszak z parkingiem, no, bardzo ewentualnie podziemie centrum handlowego, a te tutejsze kryją się chamsko za fasadami zwykłych sklepów czy nawet czegoś w rodzaju wjazdów do garaży. Ileż oni musieli z tego miasta ziemi wykopać, skoro pod co drugą kamienicą kryje się takie monstrum, o parkingach podziemnych nie wspominając. Parking podziemny jest tu nawet pod katedrą.

Percepcja nie wyłapuje jeszcze supermarketów, ale ze sjestą jest już trochę lepiej. Tzn. teraz wygląda to tak: przypomnienie w telefonie nakazuje mi iść do szewca o 11 rano, na co ja stwierdzam, że po co wychodzić dwa razy z domu, pójdę po lunchu z Th. I dopiero po lunchu, z siatą w dłoni, uzmysławiam sobie, że sjesta trwa w niektórych przybytkach nawet do 16:30.

Do pór posiłków i ich składu też jeszcze nie przywykłam, i chyba nie przywyknę, skoro po tygodniu obiadowania z tubylcem przytyłam całe 1,5 kilo. Bo wygląda to tak: po pierwsze, obiad je się najwcześniej o 20:00, a zazwyczaj tak o 21:30, a jak uroczysty to nawet o 23:00. Po drugie, do wszystkiego jada się chleb, tzn. to, co miejscowi mają za chleb, czyli w 95% przypadków bagietkę. Do wszystkiego, czyli do ziemniaków, makaronu itp. Po trzecie, zawsze je się dwa dania, z czego to pierwsze nie jest jakąś tam polską bidną zupką, sama woda, tylko wielkim talerzem warzyw. Niby zdrowiej najeść się na początek jarzynami, ale zwykle to taka porcja jak trzy nasze. Do drugiego dania warzyw już się raczej nie podaje.

Pierwszy raz miałam styczność z takim posiłkiem w grudniu, na naszym firmowym X-mas party. Wyszło zabawnie, bo gośćmi byli w większości niewtajemniczeni obcokrajowcy, restauracja luksusowa, liczyliśmy na niezłą wyżerkę. Na początek zaserwowano sałatkę – uznaliśmy, że to przystawka, więc spoko. Jakież więc było nasze zdziwienie, kiedy następnie podano nam jedynie po sztuce mięsa lub ryby – i nic więcej. Talerz, a na nim kotlet. Jeśli je się kilka rzeczy na raz, to zasługuje to już na osobną nazwę, “plato combinado”. Tyle że te kombinacje są często dla nas bardzo niestandardowe, coś jak w Japonii: pierś kurczaka ze spaghetti bolognese i jajkiem sadzonym na przykład.

Co więcej, jada się praktycznie wyłącznie dania kuchni hiszpańskiej, co, o czym już chyba wspominałam, prowadzi do absurdów, bo w wielkim supermarkecie nie można dostać francuskiego wina, a słoiczku z jakimś tajskim sosem nie wspominając. Jest więc SanSe stolicą kulinarną, ale niezwykle monotonną, gdzie wszystkie bary i wszystkie menu wyglądają tak samo. Zabawne jest potem obserwowanie Baska w Polsce, jak to się zachwyca, że w knajpce można usiąść, i to na kanapie, i jeszcze więcej niż trzy rodzaje piwa zamówić – ba, nawet czekoladę na gorąco z alkoholem.

Tak, stanie w knajpach to kolejna rzecz na liście. W Polsce wchodzimy do knajpy i jeśli miejsc siedzących nie ma, wychodzimy. W SanSe po prostu się stoi, tłum wylewa się na ulicę, okupuje chodniki i maski aut. W Polsce na ścisk w knajpie narzekamy – w SanSe ścisk i zgiełk są niezbędnymi składnikami odpowiedniej atmosfery, “ambiente”.

Można też przynieść napitki z domu, nawet w 5-litowych baniakach, i rozsiąść się choćby na schodach barokowego kościoła.

I tym sposobem, pisząc bloga, dotrwałam do siódmej (“dotrwałam”, bo staram się nie podjadać, żeby zrzucić te 1,5 kilo) i teraz czas na kolację. Będą warzywa w sosie paprykowym, zakupionym jako pomidorowy, bo nie wpadłam na to, że istnieje sos paprykowy.