Archive for November, 2014

NAMES

November 3, 2014

Nie jest żadną tajemnicą, że zagraniczne imiona i nazwiska bywają dziwne, a nawet śmieszne. Weźmy np. jedną z moich grup: „Maddy” brzmi jak angielskie „muddy”, „Bego” jak „begging”, „Gonzalo” jak postać z kiepskiej opery, a baskijskiego „Goiatz” nie sposób poprawnie wymówić „na czuja”. Nie sztuka wejść na stronę „nombres vascos” (polecam) i zacząć się nabijać, chciałabym więc napisać dziś o tym, co wymaga odrobinkę wiedzy – o różnicach wykraczających poza fonotaktykę.

 

  1. Imiona żeńskie nie muszą kończyć się na „a” (i vice versa) – niby oczywistość, w końcu tak samo jest w angielskim, ale czasami polski mózg nadal się buntuje. Sprawdźcie sami swój poziom tolerancji (w spolszczonej pisowni): Amaiur, Laraic i Izaskun vs. Borha, Kepa i Gorka. Osobiście łykam jedno i drugie, bo imiona dziewczęce kojarzą mi się z „Lindsay” czy „Alison”, a chłopięce traktuję jak nazwiska.

 

  1. W Polsce większość osób ma w dokumentach dwa imiona, ale (poza kilkoma celebrytami) nikt nigdy ich nie używa –co najwyżej to drugie funkcjonuje jako pierwsze, bo pierwsze nam się nie podoba. W Hiszpanii twoje dwa imiona to właściwie jedno długie i niektórzy uczniowie wręcz się na mnie obrażają, gdy się zapomnę i wywołam „Marię” zamiast „Marii Eugenii”. Imiona „dwuczłonowe” mają także popularne (a mi nieznane) zdrobnienia: Maria Jesus do Mariaje, Jose Miguel – Josemi, Maria Isabel – Maribel. Mama mojego chłopaka to Asun czyli Maria Asuncion.

 

  1. No właśnie, „asuncion” – „wniebowstąpienie”. Hiszpanie nie tylko nadają swoim dzieciom imiona świętych, ale także przeróżnych religijnych atrybutów – stąd Dolores, Pilar, Esperanza, Encarnacion i inne kwiatki.

 

  1. Nie rażą one tak bardzo, jak raziłyby w języku polskim, bo hiszpańskie nazwiska nie rozwadniają się tak bardzo końcówkami. W Polsce, owszem, można natrafić na Lisa albo Kiełbasę, ale więcej jest Lisowskich i Kiełbaszewskich. Tutaj za to ludzie potrafią się nazywać bardzo dosłownie, w dodatku nazwiska mają zawsze dwa, więc łączą się w brzmiące jeszcze idiotycznej zbitki: „Rubio Casado” (blondyn żonaty) czy, jak mama mojego chłopaka, Caballero Aleman (jeździec niemiecki). Rodzice nie mają też żadnych skrupułów dodać do takiej kombinacji rewelacyjnego imienia, czego rezultatem może być, powiedzmy (otwieram gazetę), Mercedes Rojo Calvo („mercedes czerwony łysy”) albo Dolores Fuertes Cortado („bóle mocne pocięty”).

 

  1. Wracając do religijności, dopiero niedawno odkryłam imiona katolickie potajemnie – nie trzeba bowiem nazwać córki Maria Cośtam, bo do wyboru mamy też nazwy miejscowości – miejsc kultu maryjnego. Najsłynniejszym imieniem tego typu jest Lourdes (jak córka, nomen omen, Madonny), ale kto by pomyślał, że na liście znajdują się też superpopularne baskijskie Leire i Ainhoa, czy swojskie Montserrat.

 

  1. Emigranci mogą się czuć trochę przytłoczeni tym całym katolicyzmem, bombastycznymi zbitkami w rodzaju Juan Carlos Vailera de Flores i ewentualnym wybieraniem imienia dla swojego dwujęzycznego dziecka (Edurne? Iban? Madre mia!). Emigrantki tracą też w Hiszpanii coś bardzo, wydawałoby się, normalnego – możliwość przyjęcia nazwiska męża. Pytałam się swoich tutejszych uczennic, czy chciałyby zmienić nazwisko i żadnej nie wydawało się to ani odrobinę romantyczne. Pamiętajcie, że jeśli nowi hiszpańscy znajomi przedstawiają wam się jako Sara Fernandez Molina i Iker Fernandez Molina, to są rodzeństwem a nie małżeństwem!

 

A propos nazw, zachwycam się ostatnio idiotycznymi nazwami sklepów. Who needs Japlish, skoro Baskowie inspirują się angielskim z równym wdziękiem. „People” i „Friends” jeszcze rozumiem, ale „Snoby”? ‘Bully’? „Tudor”? „Went”? „They’s”?!